2014-02-04
Odbieramy auto i ruszamy w góry pod wulkan San Jose. Od kilku lat jest tu nowy system numerów tablic rejestracyjnych składający się z czterech liter (bez większości samogłosek aby uniknąć wulgaryzmów) i dwóch cyfr. Poprzednio składał się z dwóch liter i czterech cyfr.
Dojeżdżamy do schroniska Lo Valdes. Niestety jest zamknięte.
Termometr pokazuje chwilami 35 stopni.
Gorące źródła w Banios Morales. Z daleka po kolorze wody można sądzić że nie ma tu kibla, ale tak na szczęście je jest.
Jedziemy na kemping w okolice San Jose de Maipo. Trafiamy do najdroższego kempingu na świecie Cascada de Las Animas. 20 UDS za dużego i 16 za małego, czyli dla nas 72 USD za dobę. Na zboczu -w lesie- są zadaszone miejsca na namioty wyposażone w paleniska, prąd i wodę. Jest na miejscu restauracja, tyrolka przez rzekę, basen i wodospad. Jest po 19-tej i jedziemy dalej. Nawet w NZ było taniej.
Zostajemy w Los Nogales na małym kempingu z basenem. Rozbijamy tylko mały namiot i hamak.
2014-02-05
Śniadanie w kempingowej knajpce.
Po 9-tej pojawia się znowu paskudne słońce.
Jedziemy na południe Pan-Americaną do San Fernando i skręcamy drogą wina –Ruta del Viono– do Santa Cruz. Cała dolina De Colchagua jest jednym z największych rejonów produkcji wina.
I dalej nad ocean do Pichilemu, chilijskiej stolicy surfingowców.
Coś tych surfingowców nie widać.
Zostajemy na campingu Le Caletilla.
Za dodatkową opłatą można wynająć drewnianą budę gdzie da się rozbić namiot. Wieje tu mocno i budki mają powodzenie.
2014-02-06
Dzieciory zarządzają postój do jutra.
Budki do wynajęcia.
2014-02-07
Jedziemy górami dalej wzdłuż wybrzeża na południe.
Park narodowy Laguna Torca.
A za nim jakieś duże jezioro. Jest tu sporo wakacjowiczów, są campingi, domki do wynajęcia (Cabañas).
Docieramy do małej wioski nad oceanem. Tu niestety znowu zaczyna się asfalt.
Gmapek pokazuje drogi ale baz żadnych miejscowości a jest ich tu sporo.
Wjeżdżamy do Constitucion i jedziemy dalej drogą Ruta Del Mar na południe w kierunku Concepcion.
Docieramy na mały camping w Buchupuero, to na północ od Cobquecura i na płd.-zach. od Cauquenes zaś na płn.zach od Ninhue.
Wreszcie ognicho. Tu nie wieje jak w Pichilemu.
2014-02-08
Dzieciory się zintegrowały z sąsiadami i kolejny postój.
Doprowadzam rower do stanu używalności po trzech miesiącach wiszenia na tylnym kole auta. Poznajemy miejscowego przewodnika. Umawiam się z nim na jutro na najtrudniejszą rowerową trasę pod nazwą “Inferno” tj. piekło.
Wieczorem dzieci są zaproszone na urodziny córki sąsiadów.
A potem i my się integrujemy .
Marcelo i Klaudia są z Santiago i spędzają tu urlop. Dobrze mówią po angielsku. Ich dzieci uczą się w angielskiej szkole.
2014-02-09
Wycieczka w góry. Ten rejon to ciągnące się wzdłuż całego wybrzeża pasmo Coastal Cordillera. Na początku 40 minut podjazdu.
A potem dwie godziny pchania, okropny upał. W pchaniu i noszeniu roweru jestem niezły więc zostawiam przewodnika w tyle. Przewodnik ma wszystko to co zawsze uważałem za zbędne na porządnej wyrypie tj. jakieś proteiny (ma jakiś proszek do napojów dla mięśniaków), kanapki, owoce, piwo bezalkoholowe, itp… Może ma nawet pampersy… Za to nie ma jedynej potrzebnej tu rzeczy tj. dętki.
Może się wyrobi. Nikt wcześniej nie zapisywał się na tę trasę.
Po drodze mijamy zabudowania: siedlisko czarnych, pojedyncze gospodarstwa i szkołę. Jest kompletnie sucho i zastanawiam się skąd biorą tu wodę.
W końcu się gramolimy na grzbiet tutejszych gór (ok 500 m npm).
Łapię gumę. Z naprawy nici bo ja mam tylko łatki a Gabriel ma pompkę do samochodowych wentyli, a ja mam wąskie. Oczywiście na dole się upewniłem czy mój przewodnik ma czym napompować koło.
Zaliczam pierwszy w życiu zjazd na kompletnym kapciu, opona pewnie na straty.
Potem jeszcze dłuuugi spacer i po południu wracam na camping.
Pifko w miejscowym sklepiku wchodzi jak złoto, obok jakaś katastrofa budowlana.
Potem plaża, woda ma ok 15 stopni. Dzieciory korzystają z deski od Vincenta. Fala jest długa i można się fajnie poślizgać na tym wynalazku.
Sąsiedzi zapraszają nas na grilla.
2014-02-10
Poranna naprawa osłony nadkola i opuszczamy camping. Przyjmujemy zaproszenie sąsiadów do Santiago.
Jedziemy w góry do Termas de Chillan pod wulkanem o tej samej nazwie. To jeden z większych ośrodków narciarskich w Chile, są tam też gorące źródła. Obiad w Quirihue
Za San Nicolas widać już grań Andów.
Już blisko celu.
Po 20-tej trafiamy do klimaciarskiego kempingu położonego na zboczu w lesie pod wyciągiem orczykowym (wys. ok 1600 m npm.). Na miejscu są dwa baseny termalne, knajpka i sklepik. Każde miejsce biwakowe ma daszek ze stolikiem i palenisko. Większość też ma sztrom.
Znajdujemy wolny daszek w górnej części lasu gdzie stoją same terenówki.
Rozbijamy namiot i hamak.
Mam tajny plan coby wyleźć na miejscowy wulkan. Zobaczymy…
O 22-giej jest ok 15-stopni i żadnego wiatru. Cudnie !
Obozowisko żyje, każdy coś grilluje, ogniskuje, rąbie itp… Jest też jakiś zielony w laptopem.
Obok jakiś starszy gość co przyjechał z godzinę temu dalej wynosi graty z auta. Jego kobita stoi z boku i palcem nie kiwnie tylko spokojnie nadzoruje całą operację. Krzinek, zbiorników, butelek, pudeł ma cały stos, ale namiotu na razie nie widać.
Dojeżdżają kolejni, rozbijają się w świetle reflektorów.
2014-02-11
Centralna droga przez camping pod wyciągiem.
Są trzy baseny. Temperatura od 35 do 42 stopni.
Dzieciory korzystają z okazji. Baseny są za free. Ludziska przychodzą i wychodzą kiedy chcą. Proste.
Jedziemy szutrową drogą dalej do końca doliny. Są tu kolejne źródła z czterema basenami 28, 30, 35,i 40 stopni.
Przy dolnym basenie (30 st.) jest drink bar i obok restauracja. Zamawiamy żarełko dla dzieci i mojito.
2014-02-12
Wycieczka na wulkan Chillan Nuevo, 3186 m. Od parkingu przy początku wyciągów to ok 1500 m podejścia. Nie ma żadnego oznakowania ani map. Wysępiłem wczoraj mapę tras narciarskich w kasie do gorących źródeł i wiem że od końca wyciągów w kierunku wulkanu jeździ -w zimie- jakiś ratrak i tyle.
Są dwa wierzchołki, lewy jest wyższy o ok 60 m.
Stąd widać że lewy wyższy wierzchołek się dymi.
Paręset metrów osuwisk i piarżysk przed wierzchołkiem.
I po ok. czterech godzinach jestem na górze. To tylko obłoki pary, nie mają zapachu siarki.
Tabliczka i krater.
Góry dookoła ! Można by się tu włóczyć całymi tygodniami.
Zejście na dół i obiadek przy jakieś drewnianej budzie bez okien powyżej końca wyciągów.
Ok 19-tej docieram do rodzinki. Zatrzymaliśmy się w Cabañas Añañucas w piętrowym domku z kuchnią, grillem i piecem (z koszem drewna obok). Do dyspozycji jest basen, bilard, piłkarzyki, wifik, ping-pong… i 30 stopni za dnia !
Jest lepiej niż po wejściu na Mt. Taranaki, kijki chyba pomogły. Zobaczymy rano.
2014-02-13
Próbujemy się przebić górami w kierunku Los Angeles. Droga na mapie okazuje się nieprzejezdna. Trafaimy do Parku Narodowego Nuble. Robi się bardzo fajny off road. Część drogi jest prywatna i trzeba zapłacić 2000 Peso.
Podwozimy turystkę i plecaki na camping na końcu drogi.
Dalej tylko pieszo. Wzdłuż drogi biegnie gazociąg i stąd pewnie ta droga.
Jedziemy ok 300 km na południe Pan-Americaną (cztery bramki po ok 2300 peso, to ok 18 USD). Mijamy Los Angeles i Tamuco. Na drodze spotykamy kombajny typu Bizon, ciekawe jak przejeżdżają bramki. Jest 36 stopni.
Poznajemy Amerykanów jadących też na południe. Motor i auto nadali statkiem z Miami do Chile. Radzą żeby nie jechać przez nudną argentyńską Pampę i pokonać tę część drogi po chilijskiej stronie Andów.
Po dwudziestej -po 450 km- docieramy tu na mały camping nad jeziorem Villarrica pod wulkanem. W nocy jest ponad 20 stopni. Pełnia. Woda dużo cieplejsza niż ocean.
2014-02-14
Kolejny paskudny słoneczny dzień w gorącej Araukanii.
Kraina ta najdłużej się opierała Hiszpanom. Dopiero w 1881 została przyłączony do Chile.
Ruszamy w kierunku wulkanu Lanin i Argentyny. Do granicy jest stąd ok 90 km.
Odwiedzamy jeszcze park narodowy pod wulkanem Villarrica przez wjazdem do Pucón (tędy).
Dalej na przełęcz Manuil Malal (1207 m.) pod wulkanem Lanin.
20 minut formalności po stronie Chile -powyżej- (osobne przejścia w każdym kierunku) .
I 1,5 godziny wjeżdżając do Argentyny (tu jest jedna buda do obsługi obu kierunków i pierwsze pytanie z każdego okienka to kaj jadymy).
Po raz któryś nie wyprowadzam gości spisujących dane z dowodu rejestracyjnego że prezydent miasta Katowic to właściciel naszego złomu. Ten gość jest najważniejszy na każdym dowodzie rej. !
Jest popołudnie i początek weekendu + wakacje i pewnie stąd więcej ludzi. Szkoda że te dwa kraje mające tak długą własną granicę nie ułatwiają lokalesom podróżowania. Wszyscy stoimy dzielnie w kolejce do okienka paszportowego i dalej samochodowego. Tu asfaltu nie ma i jedynie w jakichś małych busach widać turystów.
Jesteśmy już w Patagonii w Argentynie (okazuje się że język Argentyński jest bardzo podobny do Chilijskiego) ! Docieremy już po zmroku do Junin de los Andes. Jedyny napotkany bankomat przy Plaza Di Armas -do którego jest kolejka i czekam trochę- żąda 46 lokalesów za wypłatę dowolnej kwoty lokalesów a maksymalna to 300 lokalesów. Nie ma wyjścia, wypłacam 300 a na wydruku jest 346.
W miasteczku jest jakiś targ. Zakupy za 210 ale płacę kartą. Znajdujemy camping nad rzeką za 35 od dużego + 15 auto. Płacę 85 nie wiedząc ile to w naszych pieniądzach.
Hamak rozkładam między namiotem a autem. Służy jako moskitiera.
No proszę – ciepło i zielono.
Określenie “paskudne słońce” – pozostanie z Wami przez jakiś czas (mam nadzieję)
Ukłony dla Zofii i dziciorów
Nara
A cóż to jest w tym basenie?! Gigantyczna zupa krem z dyni? :)))))
Zawieszony na drzewie ;) Znowu najlepsza miejscówka!
A Rodzinka zgnieciona w mikronamiociku, na ziemi twardej, paskudnym słońcem spieczonej… :)
Cały Maciek – takim Cie pamiętam z Mazur – hamak i obok zabłocone buty – trzymasz styl……
Budy na namioty – super.
Nelcia widzę duże porcje zjada.
No to narka.
A więc Rufinie – po co Tobie był ten rower – skoro go tylko prowadziłeś – no i zjechałeś na “kapciu” – trzeba było “z buta tam iść”. Jak czytam komunikacja pomiędzy Tobą a Panem przewodnikiem okazała się niezła.
Jestem oburzona szowinistycznym wpisem o “gościu który pod nadzorem kobity znosi jakieś copy”
Skoro pijecie mohito – to “w trąbę”
Całusy dla dzieciorów i pozdrowienia dla Zofii.
Narka
Gatuluję kolejnego paskudnie gorącego dnia. Narka