[2017-09-24]
Zimny poranek. Znowu wieje.
Kombinujemy aby jakoś przeprawić się przez rzekę i kontynuować małą dróżką przez góry w kierunku wielkiego skalnego żółwia.
Włażę na górę aby ocenić nasz plan.
Czerwona kropka do żółw. Niebieska strzałka to nasza pozycja.
Czeka nas kilka przepraw a woda jest pewnie bardzo zimna. Mam już plan jak to pokonać suchą stopą.
Pierwszą chyba najgłębszą odnogę pokonujemy wagonikiem.
Potem mostek .
Znajdujemy najszersze rozejście kolejnej odnogi. Sakwy w ramach wysokich kaloszy ? Why not ?
Honsiu pokonuje wodę tradycyjnie.
Potem jeszcze dwie przeprawy. To działa !
Kolejne cudne nieznane. Rainbow Hill.
Hamburger rock (to moja wersja).
Zaczepia nas wycieczka z Korei Południowej. Mam ogromny szacunek dla tego narodu. Opowiadam o naszej rodzinnej podróży po KP. Wizycie w Donghae, Busan, Seoraksan National Park i wejściu na Hellasan na Jeju Island. Trochę się wymądrzałem o historii Korei tutaj.
Żółw od północy wygląda jak Moai. Można na niego wyleźć.
Coś o Moai’ach pisałem tutaj.
Nocujemy w GERze.
Odwiedzam jeszcze miesięcznicę w Aryapala Temple Meditation Center.
Kończymy dzień imprezką z poznanymi rowerzystkami z Węgier i ich lokalnym przewodnikiem. Gospodarz wrzucił do pieca worek węgla i nie sposób tam wytrzymać.
[2017-09-25]
Śniadanie pod wiszącą skałą. Słuchamy radia Teheran w Trójce.
Pan Bartosz zapodaje Niaravan koncert {tu do uzupełnenia bo Niaravan to nazwa sali koncerowej}. Posiadam to na DVD -pamiątka z Teheranu dwa lata temu- i tylko ta nazwa w naszym alfabecie jest na okładce. Sitar’ra + gitarra. Odjazd.
Dzielne dziewuchy z Węgier i łosie w kosmosie.
Mongolia nie jest płaska !
Ruszamy w kierunku Тэрэлж.
Wieje dzisiaj przeokropnie.
Trafiamy na sklepik z zimnym pifkiem. Pada drobny śnieg.
Na obiadek pasztet z cebulą. Na zakrętce od słoika pasztetu elegancko się kroi cebulę.
Biwakujemy nad rzeką Tuul pod niewiejącą skałą. Oglądamy na wodzie szkwały przechodzące obok.
Tutejszą kiełbasę tylko tak da się przyswoić.
[2017-09-26]
Oszroniony namiot o świcie.
Woda całkowicie zamarzła bo łosie nie wzięły jej na noc do namiotu.
Pieczemy ziemniaki na śniadanie.
Nadciągają chmury i wieje. Łapy w pełnych rękawiczkach tracą czucie na kierownicy.
Alaska ?
Ciągnie zima. Docieramy do UB. Plac Czyngis-Chana
Lecimy na grzyby na Gibasy. Na ra… i w trąbę !!!
Ktoś rozpoznaje japońskich bikerów z Hanga Roa ?
Dorzucam fotki z aparatu Honsia.
Zajebista wyprawa.
Następnym razem jada z Wami :)
Blacha
…no właśnie, wracajcie już chopy doma, bo wysyp się skończy i bedzie figa a nie grzyby.
uściski i do zobaczenia